Saturday 12 April 2014

CHILE - March 2014





Quintero

Viña del Mar

Valparaiso

Valparaiso

Valparaiso

Horcon

Horcon

Horcon

Horcon

Horcon

Horcon

Landing in Temuco

Landing in Temuco

Landing in Temuco

Villarrica Volcano

Villarrica Volcano

Villarrica Volcano (Pucon)

Villarrica Volcano

Villarrica Volcano

Trekking to the summit of Villarrica Volcano

Summit of Villarrica Volcano

Slope of Villarrica Volcano

Summit of Villarrica Volcano

View from the summit of Villarrica Volcano (Lanín Volcano)

Vallarrica Volcano - crater

Atacama - Valle de la Luna (Tres marias)

Atacama - Valle de la Luna

Atacama - Valle de la Luna

Atacama - Valle de la Luna

Atacama - Licancabur Vulcano

Atacama

Atacama - Valle de la Luna

Reserva Nacional Los Flamencos - Laguna Miscanti

Reserva Nacional Los Flamencos - Laguna Miscanti

Reserva Nacional Los Flamencos

Laguna Miñiques

Laguna Miñiques

Miñiques

Reserva Nacional Los Flamencos

Socaire

Salar de Atacama

Salar de Atacama

Licancabur Volcano

Licancabur Volcano

El Tatio

El Tatio

El Tatio

El Tatio

El Tatio

El Tatio

El Tatio

Culpeo Fox

Vicuña

Cerros de Tocorpuri

Colorados Volcano

Pueblo de Machuca

Pueblo de Machuca

Pueblo de Machuca

Atacama

Atacama

Licancabur

San Pedro de Atacama

San Pedro de Atacama

Santiago

Santiago

Santiago

Santiago


Trasa: 

14-15.03: Lot: Berlin - Santiago (przez Madryt) 
15-16.03: Santiago 
16-19.03: Quintero, Valparaliso, Vinna de Mar 
19-21.03: Temuco, Pucon 
21-22.03: Santiago (noc) 
22-26.03: Calama, San Pedro de Atacama 
26-29.03: Santiago 
29-30.03: Lot: Santiago - Berlin 


Po Brazylii i Peru postanowiłem kolejny raz odwiedzić Amerykę Południową. Tym razem wybór padł na Chile - fascynujący kraj, rozciągający się niemalże na całym zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej.

Generalnie mój wyjazd podzielić można na cztery części: Santiago, wybrzeże, Kraina Jezior oraz Pustynia Atacama .

Pierwszy kontakt z Chile to z oczywistych przyczyn stolica kraju – Santiago. Miasto to w trakcie mojego pobytu odwiedziłem w sumie trzy razy, fakt ten powiązany był ściśle z rozkładem lotów (podróżowałem zarówno na północ jak i południe). 
Santiago to ogromne miasto, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Pierwszego dnia, po krótkim odpoczynku postanowiłem trochę pozwiedzać. Na początek pojechałem metrem do stacji Los Leones, z której udałem się na zbocza Cerro San Cristóbal. Jest to miejsce, z którego zobaczyć można panoramę miasta. Byłem pod bardzo dużym wrażeniem tej części miasta, nie myślałem, że Santiago jest tak nowoczesne. Tego samego dnia znalazłem się w okolicy stacji metra Central i odniosłem zupełnie inne, mniej korzystne wrażenie. Tak czy inaczej, Santiago bardzo mi się spodobało, cieszyłem się, że powrócę do stolicy pod koniec mojej wycieczki. 

Bardzo chciałem zobaczyć wybrzeże Pacyfiku. W tym celu, drugiego dnia pojechałem do Quintero, które stało się moją baza wypadowa do Valparaiso, Vinna del Mar i Horcon. Quintero wybrałem tylko ze względu na znajomych, generalnie nie ma tam nic ciekawego. Starałem pocieszać się faktem spędzenia kilku chwil w typowo chilijskim, mało znanym miasteczku. W Quintero po raz pierwszy zobaczyłem bezdomne psy, z wyjątkiem Santiago, bezdomne, zazwyczaj duże psy widziałem wszędzie. Odnieść można wrażenie, że jest to spory problem. Przypuszczam, że w Chile nie ma schronisk dla zwierząt, dobrze, że psy nie wyglądają na wygłodzone...
Vinna del Mar to kurort, posiadający miejską plażę, sporą liczbę sklepów, barów i restauracji. Miejsce to w żaden sposób mnie nie urzekło. Prawdopodobnie spodoba się osobą dla, których priorytetem jest wygodny hotel, basen i duża dostępność atrakcji, o których wspomniałem powyżej. Zupełnie inne jest pełne historii Valparaiso. Stosunkowo duże, posiadające fajny klimat portowe miasto. Położone jest na wzgórzach, na które dostać można się m.in. za pomocą specjalnych wind - rodzaj kolejki. Warto wybrać się tam chociażby na jeden dzień. Najbardziej z wymienionych powyżej nadmorskich miejscowości podobało mi się w Horcon - małej, tradycyjnej, rybackiej wiosce, z relaksującą, trochę hipisowską atmosferą.

Po kilku dniach na wybrzeżu wróciłem na lotnisko w Santiago, z którego poleciałem na południe do Temuco. Moim celem był Pucon, jedna z bardziej popularnych wakacyjnych miejscowości w Chile. Miasto położone jest nad dużym jeziorem Villarrica i zdominowane jest przez wulkan o tej samej nazwie. Wulkan Villarrica był głównym powodem mojej wizyty w Pucon. Okolica miasteczka to mekka dla ludzi lubiących szeroko pojęty outdoor, można wspinać się na pobliskie wulkany, zwiedzać parki czy też spróbować raftingu lub górskiego kajakarstwa. Dotarłem do Pucon w godzinach popołudniowych. Mój trekking na szczyt wulkanu zaplanowany był na kolejny dzień, trzeci i zarazem ostatni dzień w Pucon nie był zaplanowany, wiedziałem tylko, że o 20:30 mam samolot z oddalonego o 80 km Temuco. Pogoda pierwszego dnia była całkiem fajna, zrobiłem kilka zdjęć widocznego z miasta wulkanu i w dobrym humorze udałem się do agencji, która następnego dnia miała zabrać mnie na szczyt wulkanu. Mimo, iż wejście nie jest bardzo trudne, nie można wchodzić bez przewodnika. Wulkan jest jednym z najbardziej aktywnych w Chile, w przeszłości dochodziło do wypadków, również śmiertelnych. Niestety mój dobry nastrój nie trwał długo z powodu niekorzystnej prognozy mój trekking zostaje... odwołany ! Oczywiście planując wyjazd miałem świadomość, że może się to zdarzyć, niemniej do końca nie wierzyłem w taki rozwój wydarzeń. Ostatecznie po kilkurozmowach z miejscowymi podjąłem bardzo ryzykowną dla moich finansów i dobrego samopoczucia decyzję. Postanowiłem zdobyć szczyt w dniu wylotu. Spore ryzyko, zważając na fakt, że w Santiago miałem spędzić zaledwie jedną noc, następnego dnia miałem lot do Calamy. Doszedłem do wniosku, że w najgorszym przypadku spędzę noc w autobusie do Santiago. Oczywiście nocny autobus to tylko jakaś ostateczność, byłem przekonany, że zdążę na samolot ...: ) Grupy wchodzące na wulkan zazwyczaj wracają między 16 a 17 - fakt ten został potwierdzony przez trzy, nie znające się osoby. Agencja, z której korzystałem znajdowała się przy samym dworcu autobusowym, planowałem zostawić cały mój bagaż w biurze agencji. Kupiłem bilet autobusowy na godzinę 17. Do lotniska powinienem dojechać prawie dwie godziny przed wylotem – autobusy do Temuco odjeżdżają co pół godziny. Pocieszałem się faktem, że lotnisko w Temuco jest bardzo małe, nie ma potrzeby meldowania się tam dwie godziny przed wylotem...   Nadszedł dzień trekkingu, spotykamy się siedzibie agencji. Każdy otrzymuje plecak, w którym znajduje się potrzebny sprzęt taki jak raki, kask i czekan. Ponadto wyposażeni zostajemy w kurtkę, spodnie i sprzęt do śnieżnego zjazdu ze szczytu wulkanu !. W pakiecie są również buty, na szczęście moje są odpowiednie, nie muszę korzystać z agencyjnych znoszonych butów. Wyjeżdżamy z małym opóźnieniem, jedziemy prosto na najbliższą stację benzynową zatankować samochód. Później musimy tylko odebrać drugiego przewodnika i możemy ruszać w kierunku wulkanu... Wreszcie docieramy do podnóża góry, grupa liczy ok. 15 osób. Na miejscu jest już kilka grup o podobnej ilości uczestników. Druga połowa marca nie zalicza się do sezonu, zastanawiam się jak to miejsce wygląda w środku lata... Jesteśmy chyba ostatnia grupą, która pojawia się w miejscu startu. Rozpoczynamy wspinaczkę, pogoda jest piękna. Początkowo idziemy wzdłuż kolejki linowej, z której można korzystać i skutecznie skracać czas wejścia. Przypuszczam, że wyciąg działa tylko w sezonie, w dniu mojego wejścia wyciąg był nieczynny. Szybko okazuje się, że pogoda nie jest tak dobra jak przypuszczaliśmy. W wyższych partiach jest dość silny, zagrażający bezpieczeństwu wiatr. Przewodnicy coraz częściej wspominają o dużym prawdopodobieństwie odwołania „ataku szczytowego”. Spotykamy pierwsze schodzące grupy, które z powodu silnego wiatru rezygnują z wejścia na szczyt. Mam wrażenie, że nasza grupa bardzo się ociąga, nie muszę pisać, że trochę mnie to irytowało... W czasie, gdy robimy kolejne przystanki wiatr słabnie, ostatecznie okazuje się, że tego dnia jako jedyna grupa zdobywamy szczyt. Jest bardzo fajnie, niesamowity widok na całą okolicę, krater wulkanu z wydobywającymi się gazami, wszyscy zadowoleni i wyluzowani... może z wyjątkiem jednej osoby, która za kilka godzin ma wylot z lotniska oddalonego o kilkadziesięt kilometrów :-) Wydobywające się z krateru opary skutecznie ograniczają pobyt na szczycie. Delikatny ból głowy i łzawiące oczy to chyba norma. Pozostaje jeszcze zejście, a właściwie w dużej mierze zjazd. Z ośnieżonej, szczytowej części, siadając na specjalnie do tego przygotowanym plastiku zjeżdża się :) Wracamy do miasta o ... 17:40. Nie wierze, mój autobus od prawie godziny jest w drodze do Temuco. Właściciel agencji twierdzi, że zdążę. Bardzo sceptycznie podchodzę do tego co mówi. Tak czy inaczej, muszę wymienić bilet. Udaję się do dworcowego okienka, gdzie okazuje się, że nie ma miejsc na najbliższy autobus ! Ja to nie ma ? W polskim PKS są zawsze wolne miejsca, a ja właśnie mam jechać takim lokalnym PKS’em :) Ostatecznie proszę kierowcę, aby mnie zabrał, ku mojemu zaskoczeniu robi to. W celu zaoszczędzenia czasu mam wysiąść na krzyżówce Padre Las Casas - przedmieścia Temuco, a następnie złapać taksówkę na lotnisko. Autobus jedzie bardzo wolno. Po jakimś czasie uświadamiam sobie, że wolna jazda nie wynika z rozkładu, tylko z bardzo dużego ruchu na drodze. Jestem pewien, że nie zdążę, zastanawiam się czy wysiadać na wspomnianej krzyżówce czy może pojechać prosto na dworzec, z którego odjeżdżają autobusy do Santiago. Ostatecznie do wspomnianego skrzyżowania docieram o 20:00. Wysiadam, łapię taksówkę i jadę na lotnisko, na szczęście to nie więcej niż 3 km. Wpadam na lotnisko i szybko lokalizuje stanowiska LAN. Widzę, że ktoś tam jeszcze jest, pojawiła się nadzieja !!! Czy check in na lot do Santiago jest jeszcze czynny ? Pani spokojnym głosem odpowiada, że tak. Welcome to South America :) Ktoś miał bardzo dużo szczęścia, do dziś nie wierzę, że zdążyłem. Jak już wspomniałem lotnisko jest bardzo małe. Po nie kilku minutach jestem przygotowany do boardingu. Ostatecznie znajduję jeszcze czas na przebranie się i szybkie odświeżenie, czy jest tu może prysznic ? :) Szczęśliwie dolatuje do Santiago, z którego następnego dnia mam lot na pustynię Atacama...

Moje cztery krajowe loty w Chile są nagrodami za mile z Executive Club. 24 000 mil, które dostałem za powrotny lot do Nowej Zelandii wystarczyły na loty w Chile. Zabierajcie mile ! Cały czas świętuję wczorajszy sukces, dodatkowo mam window seat po prawej stronie samolotu. Będę mógł zobaczyć Andy i kilka wulkanów - w Chile jest ich ponad 2000. Już nie mogę doczekać. Wchodzę do samolotu, ostatni rząd, moje window seat ... nie ma okna !!! tego się nie spodziewałem, dobrze, że fotel można rozłożyć :) W drodze powrotnej muszę się bardziej postarać. Po dwóch godzinach ląduje w Calamie. Muszę dojechać jeszcze do San Pedro de Atacama, które jest moim miejscem pobytu na kolejne dni. San Pedro znajduje się ok 80 km na południe od Calamy. Jestem trochę nieprzygotowany, bardzo pobieżnie przeglądałem informację na temat transferu z lotniska w Calamie do San Pedro. Mój znajomy z Paragwaju, którego spotkać mam w San Pedro miał przesłać mi informacje o najlepszej opcji transferu. Niestety sms nie dociera. Na lotnisku jest informacja turystyczna. Cieszę się, że bez problemu uzyskam niezbędne informacje. Pytam przesympatyczną panią o "public bus" do San Pedro. Niestety pani w informacji nie rozumie co mam na myśli mówiąc "public bus" :) W Chile jak i pozostałych krajach Amerykii Południowej podstawowa znajomość hiszpańskiego jest bardzo przydatna. Postanowiłem skorzystać z Trans Licancabur. Przewoźnik ten transferuje turystów bezpośrednio z lotniska do hoteli w San Pedro.
W hotelu jestem wczesnym popołudniem. Miasteczko jest bardzo fajne, pełne backpackers'ow z całego świata, klimatem trochę przypomina mi egipski Dahab, niestety nie ma tu morza. Spotykam wspomnianego znajomego. Popołudnie przeznaczamy na mała aklimatyzację i odwiedziny agencji turystycznej, z pomocą której przez następne trzy dni mamy zwiedzać okolice. San Pedro jest pełne najróżniejszych agencji i biur turystycznych, większość sprzedaje te same, najbardziej popularne wycieczki. Osoby dysponujące większą ilością czasu mogą wybrać się do Boliwii, gdzie zobaczą największy na świecie salar. Wycieczka do Salaru Uyuni trwa cztery dni. Są też agencje specjalizujące się w trekkingach na okoliczne wulkany. Pamiętać należy, ze wysokość wulkanów jest znaczna, widoczny z miasta Licancabur ma prawie 6000 m n.p.m. Postanawiamy skorzystać z Incanorth Tours. Później okazało się, że nie był to najlepszy wybór, agencja ta sprzedaje raczej programy innych biur. W efekcie, każdego dnia mieliśmy innego przewodnika oraz innych ludzi w grupie...

W trakcie trzech dni odwiedzamy najbardziej znane miejsca takie jak znajdująca się w pobliżu miasta Valle De La Luna oraz położone dalej Geyser del Tatio, Lagunas Altiplanicas oraz Salar de Atacama. W przypadku Geyser i Lagunas większość osób skazana jest raczej na agencje. Do Valle de la Luna sporo osób dociera na własną rękę, chociażby rowerem. Wyjazd do Valle De La Luna odbywa się w godzinach popołudniowych. Punkt kulminacyjny to podziwianie w towarzystwie kilkudziesięciu innych osób zachodu słońca z widokiem na pustynny krajobraz doliny. Bardzo sympatyczne miejsce, szkoda tylko, że tak zatłoczone. Trzeci dzień pobytu to wycieczka, której głównym celem są Lagunas Altiplanicas i Salar de Atacama. Laguny Miscanti i Miniques znajdują się ok. 110 km na południe od San Pedro. Urocze i ciekawe miejsce, położone na wysokości ok. 4000 m n.p.m. Przewodnik przygotowuje super śniadanie nad jedną z lagun. Nad lagunami górują wulkany. Salar de Atacama również robi wrażenie, utworzono tam Rezerwat Los Flamencos. W drodze do salaru zatrzymujemy się w wiosce Socaire. Niestety jesteśmy na salarze w południe, oślepiające słońce niemalże uniemożliwia zrobienie zdjęć. Atrakcją są m.in. flamingi. Podobno salar dostarcza niesamowitych wrażeń o zachodzie słońca, gdy zdecydowana większość odwiedzających Atacamę pije piwo w San Pedro. Przedostatni dzień to prawdziwy hardcore. Pobudka przed 4 rano, celem wyjazdu jest położony 90 km na północ Geyser del Tatio. Wysokość 4 300 m n.p.m, temperatura minus 8 stopni. Nie mogę przestać myśleć o znajdujących się w hotelu moich polarowych spodniach :) Jest bardzo zimno, ale również niezwykle i interesująco. Między 6 a 7 rano miejsce jest najbardziej spektakularne. Po krótkiej jeździe docieramy do basenów geotermalnych, w których można się trochę zrelaksować. W drodze powrotnej mamy krótki przystanek w Machuca.
Atacama, jest jednym z najlepszych na świecie miejsc do obserwacji kosmosu. Będąc w agencji turystycznej, o której wspominałem zauważyłem plakat reklamujący zwiedzanie obserwatorium astronomicznego. Natychmiast przypomniałem sobie, że czytałem kiedyś o obserwatorium mieszczącym się na pustyni Atacama. Wycieczkę można dodać do pakietu. Wyjazdy są o 21, w pakiecie jest możliwość obserwacji gwiazd oraz symboliczna lampka wina. Super, z jakiejś przyczyny nie zadałem więcej pytań, uważałem, że będzie to doskonale podsumowanie mojego pobytu w San Pedro...
Nadszedł wieczór wyjazdu. W umówionym miejscu, z małym opóźnieniem pojawia się jakiś zakręcony facet, nosi na głowie czołówkę i trochę śmiesznie mówi, ma zabrać nas do obserwatorium. Żartując narzeka nieco na dwujęzyczna, piętnastoosobową grupę, zapewnia jednak, że wszystko będzie dobrze. Wysiadamy do samochodów, piętnaście minut czekania na cztery spóźniające się osoby i możemy jechać. Jak ja kocham zorganizowane wyjazdy :) Wreszcie ruszamy, spodziewam się co najmniej godzinnej jazdy, przypuszczam, że obserwatorium musi być na odludziu, gdzieś, gdzie nie ma światła zakłócającego obserwację. Kierowca manewruje po wąskich uliczkach San Pedro. Po kilku minutach jazdy samochód zatrzymuje się, dowiadujemy się, że ... właśnie dojechaliśmy !!! ? Wchodzimy do jakiegoś ogrodu, w którym znajdują się dwa teleskopy oraz stół, na którym stoją kubki, termos z gorąca czekolada oraz ... jedna butelka wina. Facet z czołówka zaprasza do poczęstunku. Jakieś dwie młode dziewczyny jako pierwsze napełniają niemalże do pełna swoje kubki winem...halo tu jeszcze jest piętnaście osób :) Zaczyna się ponad godzinny wykład....fajnie raczej nie polecam.

Obserwatorium ALMA, o którym czytałem znajduje się w Chajnantor Plateau – ponad 5000 m n.p.m., obserwatorium udostępnione ma być zwiedzającym pod koniec 2014 r. Kilka dni w San Pedro minęło błyskawicznie, bardzo się cieszę, że zobaczyłem małą część Pustyni Atacama.

W drodze na lotnisko postanawiam spędzić chwilę w Calamie. Do Calamy jadę autobusem, następnie z centrum na lotnisko taksówką. Lecąc do Santiago podziwiam z lotu ptaka pustynie oraz wulkany.

Ostatnie trzy dni mojego pobytu w Chile spędziłem w Santiago. Planowałem jednodniowy wyjazd do El Morado National Park oraz zobaczenie koncertu zespołu Metallica. Niestety z powodu braku możliwości dojazdu do parku publicznym transportem mój trekking nie odbył się. Latem z Santiago każdego dnia można dojechać do parku publicznym autobusem, po sezonie ilość autobusów jest bardzo limitowana. Generalnie ostatnie dni w Santiago to totalny relaks, wspomniany koncert oraz zwiedzanie miasta bez pośpiechu i szczegółowego planu. Chile zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Oczywiście po moich krótkich, zaledwie dwutygodniowych wakacjach mam spory niedosyt, myślę, że powrócę do Chile w niedalekiej przyszłości.